sobota, 13 września 2014

Dawno, dawno temu.


Post ten zaliczam do tych z początku "Ku przygodzie"

      Więc zaczną od tego, że kiedyś mieszkałem z żoną w Mielcu. Natomiast jutro będziemy w nowym miejscu. Obecnie przebywamy pomiędzy.
Zadaje pytania, i drżę. Trochę z ciekawości, trochę ze stresu przed nowym. Droga ta, "życie" to nic innego jak wiejska asfaltówka kładziona w zeszłym roku, po której popierdzielają skuterki, człapią babcie do kościoła, pokonują ją dżdżownice po deszczu, skuwa lód, roztapia słońce i rozjeżdżają maszyny rolnicze. Dodam jeszcze, że aby się na niej wyminąć jadąc samochodem, należy z niej zboczyć. Za dwa lata położą nową nawierzchnię.
Świat wokół się zmienia, my dopasowujemy się do czasów, czasy do nas - a raczej to człowiek chciałby nad wszystkim mieć władzę. Ni chuja. Jeden człowiek sieje postrach na cały świat, a drugi jest częścią wielkiej maszyny gospodarczego napędu. Tak czy inaczej kiedyś wyrośnie na nas drzewo.
Jeśli miałbym wybrać jakie, to chcę być wierzbą. Właśnie takie wierzby rosochate, stare, z dziuplami, ranione przez ogławianie, burze, pioruny, dające opał i schronienie zwierzętom, zawsze towarzyszyły mi, gdy byłem w Polsce. To drzewo szybko się ukorzenia i w jednym miejscu może rosnąć nawet kilkaset lat, ale odcięta, odłamana gałązka, rzucona na ziemię szybko staje się wzorem swojego dotychczasowego żywiciela.

Gdzie spadnie ta gałązka?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy