sobota, 11 lutego 2012

Zima



Z cyklu: „Marginalia dla moich szwagrów na niejedno posiedzenie”.




                 Otwieram drzwi do łazienki i czuję lewy chłód. Mroźno - pomyślałem i rzeczywiście po obrządku obmycia ciała zerknąłem na termometr w kuchni. Czujka wskazywała -17,5 stopnia na zewnątrz, co przy gruncie dawało jakieś 21, może 22 stopnie na minusie.
Samochody na parkingu pokryły się białym pyłem, jak gdyby stały tam nieujeżdżane od wielu miesięcy. Tak w ogóle to ledwo życie widać. Zastygło za oknem niczym pocztówka.
                A jednak. Jakaś pani targa zakupy, więc jednak padół się wlecze. Handlarze nie znają mrozów. No i zakochani. Kurwa - jaki piękny obrazek. Idą tak lekko, trzymając się za ręce, połączeni niczym pępowiną, kradnąc sobie wzajemnie ciepło bijących serduszek. Uśmiechają się i bełkoczą coś, buchając jak parowozy. Jego nos jest blady - pewnie ma erekcję.
Rozlałem herbatę.
                Najlepiej by było siedzieć w domu. Zjem śniadanie, poskładam wszystko, ładnie posprzątam, jakby mnie tu nie było i wskakuję do łóżka. Ale nieeeee! Do roboty!
                Znów się musze ubrać ciepło. Założę podkoszulek, pulowerek, spodnie, potem szalik, kurtkę, czapkę, zamknę mieszkanie, powiem dzień dobry sąsiadowi i zniknę z obrazka. Póki co palę.
Mam jeszcze chwilę, to se palę. Tak wiem - nie lubisz jak robię to w domu, ale pomyśl - jak mam palić na takim mrozie. Najlepiej zawiesić palenie na zimę, przestać, schować fajki do szuflady, a gdy przyjdzie wiosna zapomnieć gdzie są i w ogóle zapomnieć że się paliło. Proste. Dziś Cię jednak nie ma i zadymiam się sam. Niech leci dym z komina.
                - Dzień dobry.
- Dzień dobry.
Mam wyjątkowo śliskie buty. Specjalnie kupione na zimę, ale ślizgają się jak narty. Drogie były, a w ogóle nie sprawdzają się na lodzie. Włoskie, wiadomo - oni takich mrozów nie mają. Dopiero po kilkudziesięciu krokach przyczepność wzrasta i można w miarę po ludzki chodzić. Plusem jest to że są ciepłe. Pewnie coś za coś. Jakbym dołożył jeszcze ze stówkę, to może przyczepność miały by lepszą. Gdybanie. Jakoś zimę przetrzymie.
Praca, praca, praca, praca, praca... Dziś sobota, więc do 14-stej.
                Jeszcze skocze po drodze do sklepu. Właściwie to wstąpię bo mam go pod samym blokiem. Kupię bułki, jakiś serek, może piwko. Tak, wezmę 2 piwa na wszelki wypadek. Przekręcam klucz w drzwiach i zrzucam odzienie niczym poczwara wyskakująca z kokonu. Jestem motylkiem wirującym na wietrze w dziewiczym locie, Gdyby nie zakupy niesione do kuchni zarysowałbym sufit. Cała przestrzeń wypełnia sie dobrą myślą, pogodnie głaszczę wpadające przez okno promienie słońca i rozmawiam z kolorami otaczającej mnie przestrzeni. (nic nie piłem) Jak miło i ciepło. Zakątki kuchni są przytulne jakby wypełnione watą. Podłoga ciepła niczym wieko pieca .... Tylko czego do cholery w łazience jest tak zimno i Ciebie nadal nie ma!

Andrzej Kulig 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy