piątek, 15 lipca 2011

Dla mojej królowej




Z cyklu: „Marginalia dla moich szwagrów na niejedno posiedzenie”.

Królowa

Królowa Zofija siedziała na dziwnym fotelu. Patrzyła gdzieś przed siebie kierując  zupełnie przypadkowo swój wzrok w kierunku okna. Między palcami jej prawej dłoni znajdowała się mała, zielonoszara kuleczka, którą ulepiła przed chwilą ze wszystkiego co dało się wygrzebać z nosa.
Patrząc na nią można by powiedzieć, że królowe rozmyśla, jednak próżno szukać jej myśli w myślach.
Po prostu lubiła sobie siedzieć – ot tak – bezmyślnie.

Zimowy stan rzeczy objął już prawie wszystko, co otaczało Zofiję. Znużenie i melancholia gniotły ją coraz bardziej. Gdyby nie ogień strzelającoiskrzącoszumiący w kominku dawno by zamarzła z nudów.

- Ty niechluju! CO to ma być!? Karzę Cię wychłostać jeśli zaraz nie przejrzę się w tej posadce – głos króla wdarł się zza drzwi do Sali kominkowej.

Sługa 1 – Najwyższa wysokość, zrobię wszystko, by doprowadzić to zaniedbanie do idealnego stanu. Najmocniej najjaśniejszego króla przepraszam. To już nigdy się nie powtórzy – z poddaniem upadł na kolana i wyciągnąwszy białą chustkę z kieszeni począł chuchać i wycierać podłogę.
Nieprzerwalne kroki  otworzyły sobie drzwi.

Król – Witam Cię moja Ty królowo. Nie masz pojęcia jakie wielkie sprawy chodzą mi dziś po głowie. Muszę jeszcze tak dużo zarządzać, że aż się boję o swoje zdrowie. Czy aby każdy król ma tak dużo pracy jak ja?

Królowa – Oj mój misiu pysiu, królu mój, króliczy – powiedziała czule pstrykając swoją kuleczką w stronę kominka – Choć tu do mnie. Żonka Cię przytuli, pocałuje …

Król (przerywając) – Nie! Nie teraz. Nie mam czasu. Wpadłem tylko o coś zapytać. Jak sądzisz, lepiej kiedy noszę koronę tak, czy może w ten sposób? Może lepiej założę tą drugą? Już sam nie wiem – warkną, schylając głowę w kierunku stojącej na kominku wazy, by się w niej przeglądnąć.

Królowa – Ty elegancie Ty. Dobra jest. Wyglądasz super, jak na supernowego króla przystało.

Król (spokojnie) – No bo pomyślałem, że może coś nie tak jest.

Królowa – Mój Ty myślicielu, filozofie najcenniejszy. Jak ja Cię kocham za te drobnostki.
Zofija rzuciła się na Edmunda i uścisnęła go tak, jak królowa ściska króla.

Król – Ach przestać! Przecież pomniesz mnie całego. Co o mnie pomyślą!

Królowa – Przecież te nowe szaty się nie mną, ani ani.
Na dowód swojej teorii chwyciła Edmunda za fraki i poczęła tarmosić. Jak na złość coś pękło, odskoczyło i poturlało się pod stół. Wielki stół. Dębowa chabeta, na której można by zarzynać  bawoły, a obok jednocześnie chędożyć jakąś miłą pokojówkę.

Król – Zepsułaś! Guzik zepsułaś, urwałaś!
Królowa klasnęła, gwizdnęła i zanim dźwięki odbiły się od ścian w drzwiach zjawiła się cała służba.

Król – Guzik! Guzik się poturlał!
Wszyscy jak stali zaraz poklękali.

Królowa – Sprawa jest taka, że szukamy guzika. Leży pod stołem, o tam – wskazała paluszkiem.

Król – Kto był przed chwilą w ubikacji, jest wyeliminowany z poszukiwań. Reszta do roboty!
No i rzucili się, bo znając swój los wiedzieli, że za guzik może być nagroda.

Sługa2 – Jest! Mam go! Byłem pierwszy – pomyślał i strzepawszy śnieżnobiałą chustkę ułożył nań guzik i poszusował na kolanach w stronę króla. – Proszę najjaśniejszy – wyciągnął ku czci ofiarę pochylając przy tym głowę.

Król – Dobrze. Teraz wyparzysz guzik w rondelku, a Mariola go przyszyje. Dla was będzie nagroda.

Królowa (podskakując i tuląc do policzka złożone dłonie z zachwytu) – Ty szlachetny króliczku, a jaką nagrodę przewiduje Twa wielka królowatość?

Król – Pobawicie się przez godzinę w berka.
Twarze Marioli i Stacha rozpromieniały jak dojrzewające banany. Od dawna mieli się ku sobie. Ich ciała zadrżały z niecierpliwości na chwilę rozkoszy.
Wyjdźcie! – stanowczym głosem Zofija posprzątała salę. Dziewięć osób gęsiego ukłoniwszy się wymaszerowało. Zaraz potem Król.

Zofija westchnęła, tak jak wzdychają psy, gdy ułożywszy się wygodnie na swoim legowisku, poprawiając fafle mlaskając kilkakrotnie mogą zawierzyć, że wszystko jest w należytym porządku.
Jej legowiskiem był dziwny, fioletowo-zielony  fotel, który tworzyły jakby pozlepiane ze sobą poduchy. Cała ta forma delikatnie kołysała się pod ciężarem jej ciała. Guziki (po cztery na poduchę) zdawały się być połączone ze sobą siecią przewodów, bo gdy tylko królowa poruszała się – wysuwały się i wracały na swoje miejsce. Ich kontrastujące z całą resztą kolory wibrowały niczym kwiaty koniczyny w magicznym tańcu letniego popołudnia. Fotel pochłaniał ja z należytą rozkoszą. Żar kominka głaskał jej powieki, które spowite lepką mazią kleiły się do siebie jak pierożki w gorącej kipieli. Wtulona głowa i rozchylone usta łapały kęsy rozochoconego letargu. 

- Gdyby ta speluna pamiętała wszystkie szklanki whisky, wypite przed rejsem. Tylko ty mi mała nie żałuj – krzyknął klepiąc Zofiję w dupsko. -  Przynieś mi i mojemu przyjacielowi buteleczkę, bo jutro porwą nas wiatry przygody. Gwar speluny mieszał się z odorem męskiego potu, zawiesiną dymu i dziurawego uśmiechu nieogolonych mord. Błyskotliwie spojrzał na nią spod gęstwiny soczystych brwi. Trąciła jego rękę i odwróciwszy się ruszyła w stronę baru. Czuła, że szkliste spojrzenie tego mężczyzny spoczywają na jej biodrach kołysząc jej ciałem niczym łajbą podczas sztormu. Jej biust napęczniał. Kiedy przyniosła whisky złapał ją za rękę i z niezwykłą delikatnością pogłaskał. Nie słyszała głosów spragnionych ochlej mord oblepionych po stolikach, brzdęku tłuczonych kufli, muzyków, ani ich melodyjnej szanty. Czarnooki marynarz mógł zrobić z nią na co tylko miał ochotę. Świata poza nim przestał istnieć. Ich oddechy w spójnym rytmie zespoliły się jak dryfujący liść na delikatnych falach zatoki. Czuła jego oddech na karku i stanowczy uchwyt na jej ramionach…

Ewa! Ewciu … Wróciłem.
Co jest do jedzenia?
Znów spałaś z palcem w nosie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy